środa, 27 listopada 2013

Krotki urlop

Korzystajac z okazji odwiedzin naszego pierwszego goscia z Europy, wybralismy sie razem z nim w podroz. Trasa byla planowana oczywiscie na ostatnia chwile, czyli w dzien wyjazdu, ale tak to juz jest z moim Dominikiem ;), ale nie zganiajmy calej winy tylko na niego, wkoncu Robert tez wiedzial juz od dawna, ze tutaj przyjezdza i chce troche pojezdzic ;)

W poniedzialek po poludniu ruszylismy w droge. Naszym pierwszym przystankiem byla Hot Water Beach, o ktorej pisalam juz tutaj. Niestety tym razem nie mielismy okazji dostac sie do goracych zrodelek, bo odplyw byl najpierw o 2 w nocy, pozniej o 14, a tyle czasu nie planowalismy tam spedzic. Poprostu posiedzielismy na pieknej plazy, podziwialismy zachod slonca, a na kolacje zjedlismy miesko z grila i poszlismy spac. Pierwsza noc byla troche zwariowana, bo jednak na sama mysl, ze ktos z nami spi w pokoju, nie moglam usnac ;)

Na drugi dzien ruszlismy w strone Cathedral Cove. Teren tez juz nam znany z wczesniejszej naszej wyprawy, ale okolica tak piekna, ze zapewne nikomu sie nie znudzi za jednym razem. Do tego tym razem byl odplyw, a wiec moglismy podziwiac grote sklana z dwoch plaz. Chlopaki podczas plywania odkryli nawez jaskinie.

Kolejnym naszym celem bylo miasteczko Tauranga na terenie Bay of Planty. Miescina super, piekne plaze i fajne sklepy - na mysli mam takie z akcesoriami do domu, niestety w Auckland do tej pory nie udalo mi sie takich znalesc. A jak juz cos jest w tym stylu to bardzo drogie. Dlatego tez zakupilam pare drobiazgow ;) po shoppingu i plazingu ruszylismy w dalsza trase - tym razem w glab kraju. Po drodze mijalismy przepiekne krajobrazy, az szkoda bylo tak szybko opuszczac te tereny, ale teraz przynajmniej wiemy w ktory kierunek uderzymy nastepnym razem.

Zatrzymalismy sie jeszcze na chwile w Rotorua, a potem ruszylismy w strone Tongariro National Park, gdzie mielismy zarezerwowane spanie na dwie noce. I jakie bylo moje zdziwienie kiedy mijajac miasto Taupo zobaczylam na nawigacji, ze do naszej kwatery jest jeszcze ponad godzina drogi... Ja caly czas myslalam, ze bedziemy gdzies tam w poblizu! Nastepnego dnia, kiedy chlopaki szli na calodzienna wedrowke, chcialam sobie pochodzic po miasteczku i odpoczac nad jeziorem... Z moich planow nic nie wyszlo - wywiezli mnie na jakies "zadupie", gdzie poza naszym osrodkiem nie bylo nic, zupelnie nic, tzn. nie wliczajac lasow i wulkanow. Do najblizszego sklepu spozywczego bylo 30 min drogi, a o innych zakupach moglam sobie tylko pomarzyc, tak samo o jeziorze :( Ale mimo wszystko spedzilam ten dzien bardzo przyjemnie. juz dawno takiej ciszy "nie slyszalam". Odpoczelam fantastycznie :) Chlopaki tez mieli super dzien. Wedrowka byla wyczerpujaca i trwala ok 9 godz. Wyszli rano ok 7 i wspieli sie na mt Ngauruhoe (2300 m.n.p.m) - jeden z aktywnych wulkanow. Dalej ruszyli na mt Tongariro (1980 m.n.p.m), ale w polowie drogi musieli zawrocic, bo zaczal padac deszcz z gradem i nadciagnely geste chmury, przez ktore nic nie bylo widac. Mimo zmiennej pogody i zmeczenia udalo im sie zrobic slynna trase zw. mt Tongariro Crossing w czasie. Zdjecia wyszly super :)

Nastepnego dnia ruszylismy na zachodnie wybrzeze. Nocowalismy w Hawera a w sobote przejechalismy cala surf highway gdzie widzielismy kilka ciekawych spotow surferskich. Zachaczylismy rowniez o New Plymouth, a potem ruszylismy na Raglan. Tam rowniez chcielismy spedzic noc, ale po dluzszej dyskusji stwierdzilismy, ze jedziemy bezposrednio do domu. I tak wlasnie znalezlismy sie w sobote w nocy w domu - w koncu w swoim lozku :)

Tak przejezdzajac przez kraj od wschodniego wybrzeza poprzez centrum do zachodniego wybrzeza, mozna zauwazyc zmieniajace sie znaki ostrzegawcze. Kiedy na wybrzezu ostrzegaja przed tsunami i oznaczaja drogi ewakuacyjne w razie gdyby, tak w centrum kraju mozna znalesc znaki, a takze uslyszec w radiu jak nalezy sie zachowac w razie trzesienia ziemi. Dobrze, ze zadne wskazowki nam sie nie przydaly ;) ale z tego co czytalismy w 2012 roku wybuchl jeden z wulkanow na ktory wspinali sie chlopaki, dlatego tez ta trasa byla przez jakis czas zamknieta.

Dla zainteresowanych przebieg naszej trasy.

wtorek, 29 października 2013

Rangitoto Island

Za nami kolejny dlugi weekend. W poniedzialek obchodzilismy Labour Day czyli swieto pracy, ktore w Nowej Zelandii przypada na czwarty poniedzialek pazdziernika. Planowalismy sie gdzies wybrac, ale ze jakos przez caly tydzien nie moglismy sie na nic zdecydowac, zostalismy w domu i postanowilismy sie wybrac na jednodniowa wycieczke na wyspe Rangitoto.

Rangitoto jest mala wyspa wulkaniczna polozona niedaleko Auckland. Jest to najmlodszy wulkan, a zarazem wyspa na tym terenie, ktora powstala ok 600 - 700 lat temu. Na Rangitoto mozna sie dostac promem, ktory kursuje w ta strone pare razy dziennie. My wzielismy prom o 9:15 i wrocilismy ostatnim o 17:00. Wyspa jest pod ochrona dlatego tez "nikt tam nie mieszka", "nie ma samochodow", nawet nie mozna zabrac ze soba rowerow. Oczywiscie mozna znalesc tam pare domkow, ktore prawdopodobnie zostaly wybudowane jakos w latach 30-tych, zanim jeszcze wprowadzili zakaz budowy, ale jest ich niewiele i tak naprawde to nie wiem czy ktos tam mieszka na stale, bo na wyspie nie ma pradu ani dojscia do wody pitnej. Dlatego tez trzeba pamietac o zabraniu ze soba odpowiedniej ilosci wody i prowiantu! Co do samochodow to spotkalismy po drodze dwa terenowce, a wiec tak calkowicie bez jednak sie nie da ;) smochody naleza pewnie do straznikow, ale mimo wszystko nie jest tak calkiem bez. Poza tym jezeli ktos nie lubi wedrowac, a chcialby sie jakos dostac na szczyt (260 m), moze podjechac wagonikiem, ktory jest ciagniety przez traktor.

Co do samej wyspy to powiedzialabym, ze jest ladna, ale nie stalaby u mnie na liscie miejsc, ktore koniecznie trzeba zobaczyc. Za to widok na szczycie jest przepiekny, powalajacy!! Przy pieknej pogodzie i tym widoku czlowiek odrazu zapomina, o tym jak sie zmeczyl ;) bo ja sie zmeczylam i to bardzo!! Moja kondycja jeszcze nigdy nie byla tak zla jak teraz ;)

Oto mapka ze szlakami (zrodlo):
Rangitoto Island Map

Nasza ture zaczelismy od Coastal Track. Trasa byla przyjemna, bo wiekszosc czasu szlismy lasem, a wiec mielismy troche cienia, ale dala nam tez troche w kosc, bo drozka byla waska i kamienista, a wiec nie trudno jest sobie skrecic kostke... Myslelismy, ze bedziemy miec jakos wiecej dojscia do wody, niestety tak nie bylo, moze jednak trzeba bylo zrobic ten inny szlak? Pozniej odbilismy w lewo na Summit Road, ktora doszlismy na szczyt wulkanu. Ta trasa byla lepsza, bardziej ubita, latwiej sie szlo, ale pod gorke... Pod koniec bylam juz tak zmeczona, ze nie wiedzialam, czy bede miala sile wrocic. Najgorsze dla mnie bylo to, ze lawki do odpoczynku byly tylko na szczycie, a tak poza tym mozna bylo usiasc sobie na jakims kamieniu albo na kamienistej drodze, a sprobujcie w ten sposob sobie odpoczac z brzuchem... Czasami mialam wrazenie, ze po odpoczynku dupsko gorzej mnie bolalo niz przed ;) No nic na szczycie o wszystkim zapomnialam, zrobilismy dluzszy odpoczynek z jedzeniem i nabralismy sily na powrot do portu.

Wrocilismy zmeczeni jak nie wiem co, glodni i super opaleni :D

środa, 9 października 2013

Lake Rotorua




Pierwsza wycieczka weekendowa w tym sezonie zaliczona :) Ledwo co przyszla wiosna, a my juz w droge ;)

Tym razem wybralismy sie nad jezioro Rotorua, drugie co do wielkosci na tej czesci wyspy (ok. 80 km2) ktore znajduje sie na poludnie od Auckland w centralnej czesci Wyspy Polnocnej. Ale nie jest to tylko takie zwykle jezioro... Rotorua lezy w jednym z najbardziej geotermalnie aktywnych terenow na ziemi! To prowadzi nie tylko do tego, ze wokol miasta mozna znalesc gorace czy blotne zrodla, ale rowniez do tego, ze prawie w calym miescie czuc siarke... Zapach jest normlanie paskudny!! Jak zgnite jaja.

 http://www.nzine.co.nz/Links/images/rotorua2.jpg

To wlasnie glownie te gorace zrodla, ktore maja wysokosc zawartosc siarki, przyczynily sie do slawy tego terenu. Prawdopodobnie zrodla te lagodza objawy rematyzmu - mamo to kiedy wpadasz? Oczywiscie kapieli w takich zrodelkach zazywaja nie tylko ludzie chorzy. W miescie powstaly liczne SPA i Wellnes kurorty, bo chyba nie ma zbyt wiele przyjemniejszych rzeczy jak leniuchowanie w cieplutkiej wodzie :) Do tego mozna skorzystac z przeroznych masazy i maseczek blotnych :) Szkoda tylko ze my na nic z tych rzeczy sie nie zalapalismy...

 http://www.rydges.com/media/397251/redwoods%20thumb2.jpg

Nasza wyprawa miala troche inny charakter - taki bardziej rowerowy! Z Dominika kolegami z pracy. Otoz z jednej strony gorace zrodla i wulkany, z drugiej strony przepiekne krajobrazy, lasy! A w tych lasach super trasy rowerowe. Duzo jest takich na rowery gorskie, ale mozna tez jechac taka zwykla droga. Te trasy na rowery gorskie sa naprawde super. Mozna wybrac rozne stopnie trudnosci, a wiec kazdy znjdzie cos dla siebie, nawet ja ;) zrobilam dwie takie najlatwiejsze i pewnie gdyby nie moj brzuszek poszalalabym jeszcze wiecej. Najwiecej jednak poszalal moj Dominik... Dla niego sobota nie skonczyla sie dobrze :( niestety mial wypadek na rowerze i wyladowal na... twarzy. Cala prawa strona obita. Cale szczescie skonczylo sie tylko na paru siniakach, ale na poczatku nie wygladalo to dobrze. Mnie przy tym nie bylo, bo sobie odpoczywalam na trawie i w sumie czekalam na cala reszte. Mieli byc o 13, zebsmy poszli razem na obiad... A tu 14:30 a ich dalej nie ma. Oczywiscie ja nie mialam komorki, wiec nie mialam jak sie z nimi skontaktowac, nie wiedzialam co sie dzieje i co mam robic. Stwierdzilam, ze najlepiej zrobie jak pojde do domu i stamtad sprobuje sie do nich dodzwonic. Oczywiscie musialabym wrocic przez las, ale nie wiedzialam jak?! Dlatego tez chcialam isc do sklepu kupic sobie mape. Kiedy przed sklepem szukalam miejsca gdzie moge przypiac rower, uslyszalam, ze ktos mnie wola... Patrze, ale zadnej znajomej twarzy nie widze, tylko jacys obcy ludzie, wiec pomyslalam sobie, ze musza wolac kogos innego. Nagle podchodzi do mnie jakas babka i informuje mnie o calej sprawie i ze Dominik z rozbita twarza siedzi w aucie i czeka na karetke... Myslalam, ze sie przewroce!! wygladalo to tragicznie :(

No ale wszystko dobrze sie skonczylo. A i karetka udalo nam sie przejechac ;)

sobota, 7 września 2013

Zguba wkoncu w domu :)

W zeszły poniedziałek Dominik wrócił z pracy z nasza zguba ;) samochód po dwóch tygodniach naprawy był do odebrania. Wszystko co miało byc zrobione - zostało zrobione, a nawet wiecej, bo mieli zalakierowac pare zadrapan, a pomalowali chyba caly samochód. Koszty ponosi ubezpieczalnia, więc my sie cieszymy, bo bryczka wyglada jak nowa.

Tak więc od tygodnia jesteśmy znowu zmotoryzowani :) tzn Kacha juz obleciala pare sklepow i jeszcze pare stoi na liście. Poza tym wybrałam sie na kolejny kurs angielskiego, ktory jest darmowy i polega na tej samej zasadzie co ten pierwszy. Tzn jest grupka ludzi, którzy kształcą sie na nauczycieli języka angielskiego jako jezyka obcego oraz my uczniowie. Oni maja możliwość zrobienia praktyki i poznać w ten sposób metodę nauczania, która im odpowiada, a my uczymy sie języka. Zajęcia odbywają sie na uniwerku (w sumie po polsku nazwałbym to bardziej Politechniką) dwa razy w tygodniu, po dwie godziny. Wielkość grupy zależy od dnia, bo nie zawsze wszyscy przychodzą, ale jest nas tak 10-15 osób. Kserowki rownież dostajemy za darmo i nie musimy kupować żadnych książek. 

Jak juz jesteśmy przy nauce języka to powiem, ze chodzę na jeszcze jeden kurs w piątki. Ten kurs jest zupełnie inny i myśle, ze w sumie nie zyskuje tam dużo, ale cóż zawsze to jakiś kontakt z innymi ludźmi. Zajęcia odbywa sie w community center. Przeważnie każda dzielnica w Ackland ma taki "dom" gdzie znajduje sie biblioteka i w którym odbywają sie rożne zajęcia dla mieszkańców, np. yoga, zumba, przeróżne kółka dla dzieci jak i rownież coś dla seniorów. Często takie zajęcia nie kosztują dużo, jakaś symboliczna suma, a resztę dokłada państwo. Ja za angielski płace 40 NZD (dwa miesiące). Przez dłuższy czas byłam tam najmłodsza... Alez było moje zdziwienie kiedy przyszłam na zajęcia, a tam okazuje sie ze średnia wieku to 60+, a 98% uczniów to Azjaci haha. Ale nic jest bardzo miło, wszyscy traktują mnie jak dziecko :) i sie o mnie troszcza. A jakoś dwa tygodnie temu doszła do nas dziewczyna, która jest młodsza ode mnie, także nie jestem juz jedyna :) Bardzo miła Koreanka, z która spotkałam sie tez juz pare razy poza kursem. Wracając do kursu, to w sumie tutaj nie dostajemy żadnych kserowek, tylko nauczycielka cały czas smaruje coś na tablicy. Wogole jest trochę niezorganizowana, bo jakoś nigdy nie wyrobimy sie z tym co sobie zaplanowała. Ale trzeba jej wybaczyć, tez kobiecina juz starsza i robi to dobrowolnie, a przede wszystkim grupę mam wygadana i zawsze jakoś temat zejdzie na coś innego, np. a jak to jest w Chinach, albo dzieci, wnuki itd ;) po godzinie mamy przerwę na herbatę, kawusie i ciasteczka, a czas mija - o tyle dobrze, ze w miłym towarzystwie :)

piątek, 30 sierpnia 2013

Domowe wypieki

Kiedyś tam juz sie chwalilam, ze chleb pieczemy sami i dzisiaj postanowiłam, ze pokaże Wam co mi sie ostatnio udało upiec :)

Tak wyglądały bułeczki:


A tak wyszedł chlebek na zakwasie:


Chleb zwykły pszenny na drożdżach:



Wiem chleb nr. 1 wyglada jak ciasto, ale musiałam go włożyć do foremki na tort, bo keksowka okazała sie za mała :) przepisy na te trzy rzeczy znalazłam tu: http://www.mojewypieki.com/ 
Jak zrobic zakwas rownież znalazłam na tej stronce. Powiem wam szczerze, ze w sumie nie jest to nic trudnego, a efekt jest zadowalający. Trzeba byc tylko cierpliwym, a wszystko jakoś sie uda. Bułki wyszły rewelacyjne. Mieliśmy je przez dwa dni. Ale jeżeli ktoś z was sie na nie zdecyduje to polecam dać trochę mniej miodu, bo ja dałam tyle co w przepisie i jak dla mnie były trochę za słodkie. Co do chlebka, to przyznaje sie bez bicia, było to moje drugie podejscie. Pierwszy chleb niestety nie wyrósł zbyt dobrze i zrobił sie twardy. W smaku był dobry, ale zęby trzeba było trochę pocwiczyc ;) główna przyczyna tego był za słaby zakwas. Teraz juz wiem, ze jak jest za słaby można dodać odrobine drożdży, to mu pomoże pracować. Poza tym trzeba byc cierpliwym jeżeli chodzi o samo wyrastanie ciasta. Czasami idzie szybciej, czasami potrzebuje wiecej czasu. A ze u nas w kuchni jest chłodno, ciasto rośnie najlepiej w piekarniku, ktory nastawiam na najniższa temperaturę.
Jeszcze jedna rzecz, która udało mi sie zdokumentowac jest własnoręcznie zrobiony makaron. Tak wyglądał jeszcze nie ugotowany:


A tak z pomidorowka ;)



piątek, 23 sierpnia 2013

Nowozelandzki styl jazdy

Tak jak juz zapowiedzialam w ostatnim wpisie dzisiaj będzie o ruchu drogowym w NZ. Pewnie niektórzy z was sie zastanawiają dlaczego akurat o tym chce pisać, czy nie ma lepszych tematów? Przecież na całym świecie znaki drogowe, a przede wszystkim ich większość wyglada tak samo. Zasady ruchu drogowego sa tez wszędzie mniej wiecej takie same. Chociaż z doświadczenia polecam wszystkim, którzy wybierają sie do obcego kraju i maja zamiar wsiąść za kółko, wcześniej coś na ten temat przeczytać. Pomocne w tym zakresie sa rownież przewodniki, które najczesciej zawieraja najważniejsze informacje na ten temat. 
No właśnie a co możemy sie dowiedzieć na temat ruchu drogowego w NZ? Teraz otwieram swój przewodnik i cytuje - tzn. tłumaczę bo przewodnik mam w języku niemieckim: "w NZ panuje ruch lewostronny, ale mimo wszystko na nieoznakowanych skrzyżowaniach obowiązuje reguła prawej ręki. Znaki drogowe odpowiadają tym międzynarodowym. Pasy zapisany z przodu i z tylu itd." A więc według książki latwizna... Poza tym piszą o tym, ze jest dużo radarow i ze dopuszczalna granica promili alkoholu we krwi wynosi 0,8. A więc piwko można sobie strzelić i jechać, a co najzabawniejsze to słyszałam od ludzi, ze bardzo dużo ludzi wsiada tutaj za kółko pomimo ze sobie wypili, no bo przecież wolno, a nawet czasami sie zdaza, ze sobie piją za kierownica!! Bo dopóki nie przekroczą danej granicy to jest prawdopodobnie ok. Ja nie wiem nie próbowałam i próbować nie zamierzam!

Następna rzeczą, która chciałabym sie z wami podzielić, sa tutejsze ronda. Przed każdym rondem mamy jaki znak? Ustąp pierwszeństwa! A co robi większość tutejszych kierowców? Zatrzymuje sie przed rondem, czyli tak jak by widział znak stopu. Oczywiscie jeżeli znajduje sie jakiś pojazd na rondzie to trzeba sie zatrzymać, zeby mu ustąpić pierwszeństwa - sprawa nie podlega dyskusji, ale jeżeli rondo jest puste to jedziemy a nie stoimy! Wiecie jakie tu sie czasami robią korki przed rondem?? A rondo jako skrzyżowanie z wyspa na środku pwinno ruch uplynnic, ułatwić. Tak samo co uważam za irytujące, to sygnalizownie zjazdu z ronda... Otóż pojazd wjeżdżający na rondo, który chce jechać prosto, nie używa wogole kierunkowskazu. Ten ktory skręca w prawo ( czyli musi przejechać całe rondo, pamiętajmy ze ruch tutaj jest lewostronny, a więc na rondzie patrzymy sie w prawo) włącza kierunkowskaz w prawo. A więc ty jako kierowca samochodu, ktory chce sie włączyć w ruch musisz jakoś wiedzieć skąd jedzie ten inny samochód, tzn. o które prawo mu teraz chodzi. Rzadko kiedy widać kierowcę, ktory poprostu zjezdzajac z ronda, sygnalizuje to włączając lewy kierunkowskaz przed swoim zjazdem. Wtedy zawsze sobie myśle on jest pewnie z Europy :)

Kolejny punkt to autostrady. Dopuszczalna prędkość na autostradzie 100 km/h. To jeszcze można przeżyć, chociaż nie ukrywam, ze uwielbialam znak na niemieckiej autostradzie, który znosi wszelkie zakazy i można śmigac ile sie chce. I wcale nie jestem piratem drogowym, ale w tym momencie poprostu sobie jedziesz i nie patrzysz co chwile na tachometr, zeby tylko nie dostać mandatu ;) a najgorszy jest porządek, a raczej nie porządek na pasach! Bo każdy wali pasem jaki mu sie podoba. Nie ma ze ten prawy to najszybszy, dla pojazdów wyprzedzajacych. Prawym smigaja nawet ciężarowy. No ale co sie dziwić, jak niekiedy sa naprawdę szybsze od osobowek. Gościu ktory chce zjechać z autostrady, a ma do tego jeszcze pózniej pas zjazdowy, zwalnia na autostradzie nawet do 50 - 60 km/h! A podczas największego ruchu średnia prędkość na autostradzie wynosi 30-40 km/h, korkuje sie strasznie! Ale to nie tylko dlatego, ze samochodów jest tak dużo, ale dlatego tez, ze ludziemjezdza jak sieroty i dolega często na pamięć. Tzn jak taki kierowca wie, ze pasy bedą sie za jakiś czas rozdzielać to on juz będzie od poczatku jechać tym pasem na którym pózniej ma zostać.... Co do autostrad to trzeba jeszcze zaznaczyć, ze sa one i to nawet dobrze rozbudowane, ale w sumie tyko w obrębie Auckland. A więc wypad za miasto oznacza korzystanie z dróg szybkiego ruchu, zazwyczaj jednopasmowych. 

Sprawa parkowania i parkingów wyglada następująco. Zazwyczaj gdzie sie nie pojedzie znajdzie sie jakieś miejsce do parkowania. Parkingi płatne sa zazwyczaj w centrum miasta i w dzielnicach, które sa ruchliwe ze względu na sklepy czy tez restauracje. Chociaż muszę powiedziec, ze i tam sie znajdzie coś darmowego. Parkingi sa najczęściej na ulicy, co przy głównych drogach jest bardzo denerwujace, bo to zabiera dwa pasy ruchu!! Zakaz parkowania jest tylko w godzinach szczytu, a więc poza tymi godzinami zamiast czterech pasów, mamy tylko dwa...
Parkingi przed centrum handlowym albo jakimiś supermarketami sa w przeciwieństwie do parkingów w Szwajcarii darmowe i jak dla mnie to zbyt dużo sie na nich dzieje. Bo tak jak na drodze nikomu sie nie spieszy, wszyscy jeżdżą jak chcą, tak na parkingach jak by nagle we wszystkie żołwie drogowe coś wstąpiło i dają czadu. Do tego potrafia byc nie uprzejmii, czego mogłam sie juz pare razy przekonać. Pewnego razu szlam parkingiem, ktory był prawie pusty. Auta stały najbliżej sklepu, a w tej części gdzie ja sie znajdowalam był pusty plac. No i sobie idę w swoją stronę i widzę, ze jedzie samochód, ale sobie pomyślałam, no przecież może mnie ominąć, przecież ma tyle miejsca! A gdzie tam... Babka zaczęła na mnie trafić, wymachwiac rękoma... Szkoda gadać, a z tylu w foteliku siedziało dziecko....

Na zakończenie powiem jeszcze, ze kiwusy zdają sobie sprawę z tego, ze ten ruch jakoś tutaj nie funkcjonuje najlepiej, ale uwaga i to jest najlepsze: cała winę zganiaja na Azjatów :) twierdza, ze to oni nie potrafią jeździć. Nawet dogryzaja im mówiąc, ze najniebezpieczniejsze miejsce w Auckland, to parking pod azjatyckim supermarketem hahaha. Ja powiem tylko tyle, ze po części sie z tym zgadzam, bo niestety Azjaci jeżdżą dziwnie, ale moim zdaniem kiwusy wcale nie sa lepsi i powinni sie wkoncu wziasc za siebie ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Zwariowane parkingi i francuskie jedzenie

Ostatni weekend minął nam szybko, ale spokojnie tzn. bez żadnych większych stresów. Z tego powodu, ze w dalszym ciagu nie mamy samochodu, nie planowaliśmy żadnych dalszych wycieczek albo wypadu na kajak. W sobotę chcieliśmy zrobić trochę rzeczy w domu i pojechać na zakupy spożywcze. Oczywiscie wszystkiego nie udało nam sie zrobić, ale przynajmniej większość :) I tak np. Dominik skosil pól trawnika... Tak tylko pół!! A dlaczego tylko pól? Bo nadzwyczajniej w świecie rozladowala sie bateria w kosiarce, a gościu zapomniał nam dać ladowarki - hahaha. No ale nie ma co ta najbardziej widoczna cześć z tarasu jest skoszona ;) 
Poza tym pomalowal deski juz z jednej i drugiej strony biała farba. Z tych desek ma powstać szafka na buty, która będzie stała przy wejściu do domu. A z tego względu, ze ta szafka ma tez pełnić funkcje ławki, planuje uszyć na nią poduszkę. Tylko ze jak narazie tomsa tylko plany, bo maszyna do szycia jest jeszcze we Frankfurcie, ale miejmy nadzieje, ze pewna sprawa zostanie rozwiązana na dniach i wtedy juz tylko będę czekać na paczkę z Niemiec :) w niedziele deski zostały oszlifowane i pewnie w następny weekend będzie kolej drugiego malowania. Sama za malowanie sie nie zabieram, bo mam zakaz od szefa ;) kto wie, ten wie dlaczego :)
Po południu znajomi pozyczyli nam samochód i wybraliśmy sie na zakupy. Staraliśmy sie zrobić juz na jakiś czas zapasy, bo w sumie dotej pory nie wiemy kiedy dostaniemy nasze auto. A ze nie mamy sklepów pod domem, zaopatrzylismy sie w pare przede wszystkim większych rzeczy. Ale zanim cokolwiek zdążyliśmy kupić, wkurzyli nas ludzie na parkingu. Wszędzie jeżdżą jak by chcieli a nie mogli, nawet po autostradzie, ale akurat na parkingach zawsze im sie spieszy!! No i tak właśnie szukając miejsca do parkowania, postanowiliśmy wjechać na pierwszy i w sumie ostatni poziom parkingu. Juz jesteśmy przy wjeździe a tu nagle widzimy żółta belke, która informuje ze wyższe samochody mogą mieć problem z wjechaniem. I kicha, bo akurat byliśmy busem. Najpierw sie zatrzymaliśmy i zastanawialiśmy czy wejdziemy. Potem chelismy wycofać, ale juz ktoś za nami stał i trabil!! A więc wyszłam zeby zobaczyć czy przyjedziemy czy nie, a tam zdążyły juz trzy samochody sie za nami ustawić no i oczywiscie wszyscy na klakson!! Babka za nami w aucie wymachuje rękoma... Normalnie chamstwo, zamiast pomoc to ci jeszcze dokopia. No i zeby to jeszcze nie wiadomo jak dlugo trwalo... Ale okazało sie ze sie zmiescimy wiec Dominik pojechał dalej i bylo po krzyku. Najlepsze było to jak sie okazało, ze ten parking wcale nie jest zadaszony... Ani metra dachu, nigdzie. Także nie wiem po co te belki na dole wisiały?? Pisząc ten wpis właśnie wpadło mi do głowy, ze muszę napisać post o kiwuskiej jeździe :) o tak następny post będzie właśnie o tym! W sam raz coś dla mojego taty ;)

W niedziele umowilismy sie na brunch z nasza była wspollokatorka. Betty odebrała nas z domu i pojechaliśmy na francuski targ. Było fajnie, dobre jedzenie i slodziutkie bułeczki na koniec. Ale oczywiscie drogo - tak jak wszystko co europejskie... Nigdy nie myślałam, ze kiedys wyląduje w kraju, w którym do tej pory znane produkty bedą takie drogie, takie delikatesy ;) korzystając z ładnej pogody pojechaliśmy po jedzeniu na plaże. Zrobiliśmy niezły spacerek wzdłuż wybrzeża. Pogoda była naprawdę super, aż nawet za gorąco, na to jak byłam ubrana. Wogole juz od jakiegoś czasu powietrze jest takie wiosenne, czyżby wiosna sie zbliżała? Popołudniu wybraliśmy sie jeszcze do outlet center na małe zakupki. Każdy z nas coś dla siebie znalazł, a więc zmęczeni po całym dniu chodzenia, ale uradowni wróciliśmy do domku.

środa, 14 sierpnia 2013

Znaleźli!!!

Sluchajcie, wczoraj zostaliśmy poinformowani, ze znaleźli nasz samochód!!! Normalnie bardzo sie cieszę, bo na sama myśl o szukaniu nowego auta robiło mi sie nie fajnie. 

Za dużo na temat samego samochodu jeszcze nie wiemy, bo go nie widzieliśmy. Jedno jest pewne, a mianowicie to ze go odzyskamy. Sprawa wyglada tak, ze po zgłoszeniu kradzieży policja ma 10 dni na jego znalezienie. Po tym czasie, jeżeli nie zostanie znalezione, ubezpieczenie wypłaca kwotę, na która auto było ubezpieczone minus kwotę, która podaliśmy w umowie, ze w razie jakiejś szkody, ubezpieczenie pokrywa koszty dopiero od jakiegoś progu. W naszym przypadku było to 750 NZD. Jeżeli samochód zostanie w tym czasie znaleziony, wraca do właściciela. Po tym czasie staje sie własnością ubezpieczalni i w razie jak go odzyskają, wystawiają na aukcje. U nas w sumie minęło juz 10 dni, ale ubezpieczalnia sie z nami skontaktowala i powiedzieli, ze oni nam oddadzą ten samochód. Powiedzieli tez, ze żadnych większych zniszczeń nie ma. A przynajmniej na pierwszy rzut oka nic nie widać. 

Teraz czekamy na kolejny telefon, zeby sie umówić na oglądanie naszej zguby. Wtedy tez będziemy mogli zgłosić wszelkie usterki, te które powstały przez kradzież, ponieważ ubezpieczalnia ma pokryć wszelkie koszty naprawy. Ja jednak trzymam kciuki, zeby za dużo tych zniszczeń nie było, bo nie chciałabym sie znowu z tym autem rozstawac ;) nigdy nie wiadomo co na tych warsztatach może sie stać haha. No i jestem jeszcze ciekawa czy jest radio, nasza lampa na biwak, mała latarka i okulary słoneczne Dominika, bo te rzeczy w sumie zostały w bryczce. Tak samo nie wiemy czy złapali tez złodzieja, jeżeli nie to mam nadzieje, ze kiedyś mu sie noga podwinie i jeszcze za to jakoś odpokutuje. Wogole zostało znalezione w Manukau, a to jest tak może ja wiem, 15-20 minut jazdy autem od nas...
Jeszcze słówko co do samej kradzieży auta. Po tym incydencie dowiedzieliśmy sie od paru ludzi rożnych rzeczy. Miedzy innymi często bywa tak, ze auta są tutaj kradzione, zeby sie poprostu gdzieś przejechać, albo w celu napadu na np. bank, dom, bo wtedy tez jest potrzebny jakiś transport. Niektórzy nam mówili, ze pewnie nasza bryczka znajdzie sie gdzieś na plazy... Wogole byliśmy tez bardzo zdziwieni sama kradzieżą, bo przecież to nie była żadna super szpanerska bryka, u nie jednych sąsiadów widziałam lepsze, no ale cóż, poprostu mieliśmy pecha.

Dziękuje wszystkim za miłe słowa i proszę o trzymanie kciukow, zeby sprawa sie jak najszybciej załatwiła :) 

czwartek, 1 sierpnia 2013

Jest zbrodnia, mam nadzieje, ze tym razem będzie i kara!!

Jestem zła :/ i to nawet bardzo, więc postanowiłam sie z Wami tym podzielić, może mi ulży. 
Wyobraźcie sobie ze w nocy z wtorku na środę ukradli nam samochód!!! Normalnie bandyci są wszędzie nawet na końcu swiata.... I ja nigdy nie życzę innym źle, ale tym razem mam nadzieje ze ci złodzieje, a także i wszyscy inni dostaną za swoje! 
Jak tu sie nie wkurzyc, kiedy człowiek pracuje całymi dniami, często na maksymalnych obrotach i w pełnym stresie, zeby zarobić ta kasę, za która może sobie na coś pozwolić i np kupić samochód, a tu sie znajdzie jakaś cholera która sobie poprostu weźmie nie swoją własność.... Do roboty mogliby sie wziasc, jak każdy inny normalny człowiek, a nie sobie tak poprostu coś przywlaszczyc!
A wogole było to tak. We wtorek wieczorem zauważyliśmy, ze na naszym podwórku stoi jeszcze jedno auto, taki bus. Trochę nas to zdziwiło, ale ze widzieliśmy, ze u sąsiadów są goście stwierdziliśmy, ze to bus naszego sąsiada. Trochę dziwne, ze tak sobie zaparkowal i nawet nic nie powiedział, no ale niech mu będzie. Akurat wtedy nie było nam potrzebne jeszcze jedno miejsce. W sumie juz nie pamietam czy o tym pisałam, ale za naszym domkiem jest jeszcze jeden, z którym mamy wspólny wjazd, tylko ze on ma dwa parkingi na górze przy swoim domu. Przez to tez w sumie nie mamy bramy i tak naprawdę każdy sobie może wejść na podwórko, no i tez wszystko widać z ulicy. I tak juz od pewnego czasu myśleliśmy o tym zeby zamontować kamerę, ale zawsze to sie jakoś przekladalo na potem... Tym bardziej, ze alarm mamy tylko w mieszkaniu, a w garażu juz nie.
No ale wracając do tematu. W środę rano wstajemy i idziemy, Domino do łazienki ja do kuchni. Wychodząc z sypialni i przechodząc przez przedpokoj jak zwykle patrzyłam na podwórko (drzwi wejściowe mamy z szyba) no i aż mnie zatkalo. Patrzę a tu tylko samochód naszych znajomych stoi. Po naszym aucie i po tym busie ani śladu!! No to w bieg do łazienki i mówię do Dominika, ze naszego auta nie ma, a on na to: jesteś pewna? No to ja jeszcze raz na przedpokoj, bo sobie pomyślałam, ze moze faktycznie mi sie coś przewidzialo, ale auta niestety dalej nie było.... No i oczywiscie zaczęło sie plucie sobie w brodę, dlaczego zesmy wieczorem nie sprawdzili tego innego busa. Co to stało za auto pod naszym domem? Zadzwoniliśmy na policję, podaliśmy wszystko co trzeba było, i stwierdziliśmy ze pójdziemy do sąsiada zapytać sie czy to może jednak jego bus był. No i okazało sie ze faktycznie to on tam stał, ale pózniej tez przeparkowal, ale wtedy nasze auto jeszcze tam stało. Przynajmniej nie musimy byc aż tak na siebie źli, ze nie poszliśmy zobaczyć co to za samochód. No i całe szczęście, ze auto naszych znajomych jeszcze tutaj stoi...
Jedyna dobra wiadomość w tym dniu była taka, ze ubezpieczenie auta kryje tez i kradzież... No ale teraz oznacza to dla nas cała akcje szukania od nowa... I pytanie czy znajdziemy jeszcze takie auto? Bo to była bardzo dobra oferta. Poszukiwanie dobrej kamery juz sie rozpoczęły, i mam nadzieje, ze zaniedlugo coś zamatujemu, to będziemy sie czuć bezpieczniej.
W tej całej sprawie najsmieszniejszy był mój sen. Bo właśnie w ta noc mi sie śniło, ze gdzies zaparkowalam samochod i nie mogłam go pózniej znaleść. Biegłam i szukałam po wszystkich piętrach i nic....

piątek, 26 lipca 2013

Europejskie delikatesy

Dzisiaj będzie trochę o jedzeniu. Do tej pory za dużo o tym nie pisałam, a więc chyba czas najwyższy. Zaczne moze od tego, ze juz od pewnego czasu bardzo tęsknię za niektórymi polskimi produktami. W Niemczech tego problemu nie było, bo zawsze można było pójść do polskiego sklepu albo rzeźnika i sobie coś fajnego kupić. A ze do Szwajcarii nie było daleko sprowadzalismy sobie przeróżne smakolyki nawet i do Zurichu. Niestety Nowa Zelandia jest juz za daleko :( jest co prawda jeden sklep, który ma pare polskich produktów, ale wybór jest ograniczony. Przede wszystkim maja mało wędlin, a twarog na pierogi jest jakiś dziwny. Tzn taki bardziej wodnisty niż znam i taki tez mi trochę wyszedł farsz, ale tak poza tym i tak były pyszne ;) a ze porcja była spora, czekała mnie na drugi dzień masowa produkcja. Na szczęście udało mi sie część zamrozic co uchronilo biedne pierozki od szybkiego wchloniecia. Bo Domino jak wrócił z pracy i zobaczył pierogi, których juz z pól roku nie jadł, zaczął skakać z radości, a apetyt miał taki, ze pewnie moja cała paru godzinna robota, zniknęłaby w kilka minut. No i tak w tęsknocie za trochę lepszym twarogiem, postanowiłam ze następny zrobię sama. Czekam teraz tylko na znajomych kiedy wrócą z wakacji, żeby sie dowiedzieć które mleko najlepiej sie do tego nadaje, bo oni juz co nieco wyprobowali. Poza tym sklepem można jeszcze złożyć zamówienie na polskie kiełbaski w domu polskim w Auckland. Wiem ze zbierają niby raz w miesiącu zamówienia i towar sprowadzają z Melbourne. Niestety jak ostatnim razem próbowałam coś zamówić to sie nie udało, a powodem była prawdopodobnie nie wystarczająca ilośc zamówień. Może poprostu muszę zacząć własna produkcje wędlin ;)
Tak przy okazji wędlin, to znalazłam na internecie niemieckiego rzeźnika. Sklep był nawet niedaleko od naszego poprzedniego mieszkania, może tak 10 min samochodem, ale jakoś te rzeczy u niego nie przypadły nam zbytnio do gustu. Miał przede wszystkim dużo białej kiełbasy, więc akurat mieliśmy co włożyć do zurku na Wielkanoc, ale wielka rewelka to nie była. I tak w sumie skonczylo sie na jednej wizycie. Aaa no i jakiś czas temu byliśmy z nasza była wspollokatorka na food market, gdzie można skosztować przeróżnych specjalności kulinarnych z rożnych kuchni swiata. Polskiego stoiska niestety nie było, ale znaleźliśmy niemiecka Bratwurst :D no i kiełbaska była pyszna, ale bułka... Taka typowo kiwuska, nie taka chrupiaca kajzerka, tylko coś białego i miękkiego... Zadziwił nas trochę dodatek do tej kiełbaski, bo była to podsmazana kiszona kapusta, no ale może tutejsi Niemcy tak jedzą. Próbowaliśmy tez trochę azjatyckich rzeczy, bo tego było najwiecej, zjedlismy tortille turecka z baranina, która była super, a na deser mieliśmy gofra z owocami i lodem waniliowym :) mniam! To był w sumie fajny wypad, który koniecznie musimy powtórzyć.

No ale wracajac do rzeczy, ktorych tutaj nie ma, a przynajmniej ktorych do tej pory nie znalazłam w żadnym sklepie to np. korzeń pietruszki i selera! Wszędzie sprzedają tylko seler naciowy i tak sie zastanawiam co oni robią z tymi korzeniami? Trochę lepiej jest z koperkiem, tzn. można go dostać, ale nie zawsze. Więc jak gdzieś juz go znajdę to robię zapasy i do zamrazalnika ;)

Z makaronem jest podobnie. Spaghetti jest w sumie w każdym sklepie, ale np. kokardki juz nie. Do rosołu tez nie znalazłam żadnego odpowiedniego makaronu, więc na początku robiłam z takimi malutkimi muszelkami... Ale tak mi to nie pasowało, ze zaczęłam sama robić makaron :D i muszę sie pochwalić, ze wychodzi dobry, tylko jeszcze trochę za gruby. Przydałaby sie taka specjalna maszynka do robienia ciasta tzn prasowania, bo narazie walkiem sie mecze no ale zobaczymy.

To może jeszcze słówko na temat pieczywa. Za dużo nie ma co tu pisać, bo pieczywo jest poprostu do bani... Najwiekszy wybór chleba tostowego jaki do tej pory widziałam, znajduje sie właśnie tutaj. A ze ja za takim chlebem nie przepadam, to poprostu mam pecha. Chleby w piekarni są przeróżne i z wyglądu nawet fajne, ale niestety wszystkie tej samej konsystencji... Ciapowate, miękkie... Gdzie ta chrupiaca skorka? Bardziej zbity środek? Przy takim pieczywie człowiek zaczyna tęsknić nawet za niemieckim pieczywem... Może sie krótko wytlumacze, ze pomimo juz tylu spędzonych za granica jestem fanka polskiej kuchni i polskiego pieczywa :D taki czep... Był pyszny!! Dlatego tez za każdym razem kiedy odwiedzalam Polskę uwielbialam chodzić na zakupy i do restauracji z polską tradycyjna kuchnia. Wracając do tematu ;) w tęsknocie za innym pieczywem postanowiliśmy, ze będziemy sami piec chleb. Problem był tylko taki na tym starym mieszkaniu, ze piekarnika był syfiasty i smierdzacy, a nam nie chciało sie go dla wszystkich czyścić. Pewnie za chwile i tak byłby upaprany, bo ktoś co chwile w nim rożne rzeczy piekl i oczywiscie nikt nie sprzatal. I tak wpadliśmy na pomysł kupna automatu do pieczenia chleba. Teraz mam w domu maszynkę i artisto piekarza, a jego chleb jest pyszny :D. Juz nawet nie trzeba jeździć do niemieckich piekarni, a są w Auckland dwie, jedna na północy a druga bliżej centrum, w których można dostać dobre pieczywo i wypieki. Widzieliśmy tez jakieś francuskie piekarnie, no ale żeby codziennie jeździć za chlebem nie wiadomo ile kilometrów...

Oczywiscie nie usycham tutaj tylko z tęsknoty, paru rzeczy brakuje, ale da sie przeżyć. Nie chciałabym żeby ktoś sobie pomyślał, ze tutaj nic nie ma i nam tu tylko zle. Korzystamy z czasu ktory tutaj mamy i próbujemy rożne nowe rzeczy. Bo co jak co, ale owoce, warzywa i w sumie mięso sa tutaj wspaniale. Mam na myśli jakość. Pomidory nawet te ze sklepu są dobre. Chociaż muszę sie przyznać, ze planujemy zasadzic swoje w ogródku, bo one tutaj dobrze rosną, dlatego tez dużo ludzi ma własne krzaczki :)

A co takiego jedzą nowo zelandczycy? W sumie takiej typowo tradycyjnej kuchni nie maja. Dużo jedzą z grilla, a szczegolnie latem. Wtedy to w chyba w każdy wieczór odpalaja swoje maszyny. No i oczywiscie fish and chips i burgery. Popularne są tez tutaj pie's, jako ciepła przekaska. To są takie ich paszteciki z przeróżnym nadzieniem, wielkości muffina, ale nie smażone tylko zapiekane. W sumie ja to bardzo lubię, można je dostać w każdej piekarni, nawet supermarkecie, jednak najlepsze są te z "własnego pieca", czyli jakiejś piekarni, która je sama piecze, a nie wkłada do piekarnika mrozonki. Wogole dużo maja tutaj take away, w czym tutejsi bardzo gustuja, w prawie każdej knajpie można sobie coś zamówić na wynos. Nie brakuje tez azjatyckiej kuchni i sklepów, ponieważ Azjatów jest tutaj bardzo dużo. Z maoryskiej kuchni, co mi teraz tak przychodzi na myśl, probowalismy słodkie ziemniaki, tak zwane kumara i yums. Są rożne gatunki, czerwone, pomarańczowe i złote. Można je gotować jak normalne ziemniaki, smazyc czy zapiekac. Yums wyglądają z kolei śmiesznie, jak czerwone szyszki. Ale są smaczne wystarczy wrzucić bez obierania do piekarnika, przyprawic a pod koniec pieczenia dodać miód z tartym imbirem.
Wogole chcieliśmy sie wybrać do jakiejs restauracji, zeby skosztować ich specjalności, ale uwaga... W Auckland wogole nie ma takiej knajpy. Tylko w specjalnych kurortach dla turystów można zjeść coś z ich kuchni. Aż dziwne ze do tej pory żaden maori nie wpadł na ten pomysł zeby otworzyć w mieście swoją restauracje...



niedziela, 14 lipca 2013

Witam ponownie :)

Hello witam ponownie w świecie internetu :) jestem ciekawa czy ktoś tu wogole jeszcze zagląda? A dlaczego tak długo nic nie pisałam... A więc dlatego, ze sie przeprowadziliśmy i nie mieliśmy internetu.

No i tak już od ponad miesiąca mieszkamy na nowym miejscu. Tym razem znaleźliśmy domek tylko dla nas. No może tak nie dokonca, bo dom jest duży i w sumie zastanawiamy sie nad wynajeciem jednej sypialni z łazienka, ale zobaczymy. Tym razem mieszkamy w południowej części Auckland, więc Dominik ma bliżej do pracy i już nie musi wstawać o 5:20, a po drugie to nie ma daleko, więc może jeździć rowerem. Niestety narazie czekamy na światła do roweru, które zamówił w sklepie internetowym jakieś dwa tygodnie temu i chyba jeszcze ze dwa tygodnie to zajmie... Welcome in New Zealand ;) i wtedy auto będzie do mojej dyspozycji :D 

Może jeszcze pare słów o mieszkaniu. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy coś fajnego. Niestety trochę wiecej trzeba za to zapłacić, niż planowaliśmy, ale chałupa jest fajna i świeżo po remoncie. Mamy 3 sypialnie (w sumie to 2,5 bo ta trzecia jest taka mała na jednoosobowe łóżko, albo jako biuro), 2 łazienki, duża otwarta kuchnie z jadalnią i salonem. Jest tez garaż, taras i mały ogródek. Domek naprawdę robi wrażenie ;) tylko szkoda, ze to taki kiwuski standard... Nie chce narzekać, ale naprawdę jeżeli chodzi o budowę domów to w tym kraju nie robią tego najlepiej. Domy tzn te stare wogole nie są izolowane, czyli taki jak my mamy. Te nowsze, które zostały wybudowane w ciagu ostatnich może pięciu lat, według przepisów muszą już być izolowane, ale uwaga tylko dach i podłoga... Poza tym w oknach są przeważnie pojedyncze szyby ( do tej pory tylko takie okna widziałam), a więc nie dość ze zimą nieźle ciepło przez to przechodzi, to jeszcze słychać co sie dzieje na zewnątrz, prawie tak jak by okno było otwarte. U nas do tego są jeszcze stare drewniane ramy. Brak izolacji i pojedyncze szyby prowadzą do tego, ze zimą może być w domu naprawdę zimno - tak jak w jaskini. No ale spróbuj to powiedzieć prawdziwemu kiwusowi to uslyszysz, ze mieczaki z Europy muszą sie hartowac i najwyżej ubrać czapkę w domu - haha. Najlepszy na ten okres byłby kominek tylko ze po tym remoncie został u nas tylko komin na dachu, a w środku wszystko zabrali :( no i tak ze mamy w sumie tylko jeden grzejnik chodzimy z nim wszędzie. A żeby było smieszniej tak sobie zartujemy ze to nasz piesek :) trochę tez już zesmy sie naglowkowali co by tu zrobić, żeby jakoś ten dom ocieplic, ale coś czuje ze jeszcze miesiąc przezyjemy a na następna zimę poszukamy czegoś innego. No bo w sumie trochę głupio pakować kasę w nie swój dom. I to w sumie sporo kasy, bo takie rzeczy są tutaj drogie. Nawet takie ciężkie, grube zasłony są bardzo drogie (jeden z najpopularniejszych sposobów na ocieplenie okien), pewnie dlatego nam dali zamiast takich zasłon, tylko takie rolety panelowe pionowe, które są zazwyczaj w biurowcach. Oczywiscie musielibysmy jeszcze kupić karnisze i to w sumie sporo, bo okien mamy dużo. Co z jednej strony jest fajne, bo jest jasno w środku, ale z drugiej strony wiecej ciepła ucieka. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Co do minusów należy jeszcze zużycie prądu pora zimowa. No bo jak grzejniki są elektryczne to oczywiście jest większe zużycie prądu, a ten z kolei do najtańszych rzeczy tutaj nie należy. I tak rachunek za prąd może zdziwić :) my do tego jeszcze mamy elektryczny bojler na ciepłą wodę z którym tez sie wiąże pewna zabawna historia. A było to tak. Jak oglądaliśmy mieszkanie nie wpadliśmy na to żeby sprawdzić ciśnienie w kranie... Więc tym większe było nasze zdziwienie kiedy po przeprowadzce chcesz wsiąść prysznic a tu nic nie leci! Tzn nie tak dosłownie no bo coś leciało, ale to było tak słabe ciśnienie, ze zanim sie zmoczylo całe ciało to ta cześć która była już mokra zdążyła zmarznac! Jak sie okazało po telefonie do właściciela i wizycie hydraulika bojler był strasznie stary i do niczego. Trzeba wymienić. No i całe szczęście bez problemów właściciel nam go wymienił tylko ze musieliśmy ponad tydzień czekać. A więc Kasia jak chciała wymyć włosy to musiała sobie przygotować wodę w wiadrze :) za to teraz ciśnienie wody jest superanckie a następnym razem sprawdzimy ciśnienie wody podczas oglądania nowego mieszkania.


środa, 29 maja 2013

Dostalam wize :D

Wkoncu po zalogowaniu sie na swoje konto w immigration czekala na mnie mila wiadomosc, a mianowicie, ze przyznali mi Work Visa :D ale sie ciesze! Juz pomalu zaczynalismy sie stresowac... Wize dostalam na 22 miesiace, bo przez tyle czasu jest wazny moj paszport, a co potem - nie wiem o tym bedziemy myslec pozniej. Narazie jest wazne, ze moge tu zostac i pracowac. Jeszcze tylko musismy sie dowiedziec jak to konkretnie jest z ubezpieczeniem zdrowotnym, bo prawdopodobnie do panstwowej kasy chorych nalezy sie jak sie ma wize na dwa lata... Jak zwykle cos! Ale pomalu, glowa do gory, wszystko bedzie dobrze - no co trzeba sie tez samemu pocieszyc ;) a jak narazie mam jeszcze ubezpieczenie prywatne z niemiec.

Moja wiza bazuje na wizie Dominika, tzn, tak jak wczesniej pisalam, zlozylismy wniosek o wize partnerska dla mnie. Troche dokumentow trzeba bylo do tego uzbierac, ale z pomoca moich rodzicow i siostrzyczki (tlumaczenie na jezyk angielski oraz wysylka) wszystko poszlo bez problemow - dziekuje :*. Poza tym musialam isc tutaj do lekarza. Wizyta kosztowala $280, ale chyba jeszcze nigdy nie bylam tak dokladnie zbadana. Zrobili mi test krwi, moczu, zadawali mnostwo pytan i zrobili rentgen pluc. Przy okazji dowiedzialam sie ile teraz waze, ale oczywiscie sie nie przyznam, no i ze moje okulary sa dobre - cale szczescie przed wyjazdem do Auckland wymienilam szkla ;) Wogole to musze sie poskarzyc, bo pani doktor tak mi pobrala krew, ze mnie bolalo cale ramie, a przez nastepny tydzien mialam ogromnego siniaka, normalnie na pol reki! Jak poszlismy do urzedu migracyjnego to nawet Dominik sie smial, zebym ubrala sweter na siebie, bo jeszcze by pomysleli, ze on mnie bije haha.

Co do pogody to musze powiedziec, ze wczoraj nas zastal taki typowy dzien zimowy... brrr ale bylo zimno. Prawie przez caly dzien padalo, raz nawet grad. Oczywiscie nie bylo slonca, co doprowadzilo do tego, ze w domu bylo strasznie zimno! A na dodatek dziewczyna, ktora ma psa i zostawia go na caly dzien w domu, zostawia tez drzwi otwarte na ogrod, zeby pies w ciagu dnia mogl sobie wyjsc i zalatwic swoj interes. Problem jest tylko w tym, ze ten pies i tak sra i sika w domu!! A wiec nie dosc, ze bylo zimno jak w lodowce to jeszcze nasrane :/ ale jestem zla. Juz naprawde nie moge sie doczekac przeprowadzki! I ja nie jestem zla na psa, bo to, ze on sie tak zachowuje to jest wina wlascicielki, ale ona w tym swojej winy nie widzi, tylko glupio sie smieje, psa wyzywa, ze jest glupi i go leje... Normalnie masakra, po tych trzech miesiacach zmieniam zdanie co da azjatow. Zawsze myslalam, ze to tacy spokojni ludzie, niestety ale to tylko mylace pozory. Wiecie, ze ona ma psa, z ktorym wychodzi na spacer moze co drugi tydzien? A no i jeszcze jedno ten spacer nie wyglada jak taki normalny spacer, ona bierze psa do sklepu, a ostatnio wziela go wieczorem do ... BARU!! A ze mi psa szkoda to ja z nim wychodze jak mam czas, ostatnio tak sie cieszyla, jak wzielam smycz do reki, ze az piszczala... Creamy (tak sie wabi piesek - sunia) nas napewno polubila, bo czesto spedza z nami czas, a zwlaszcza ze mna jak siedze w domu. Ja zreszta tez sie do niej przyzwyczailam ;) pewnie bedzie mi jej brakowac - nawet takiego obesralka hihi.

No na mnie pomalu czas. Dzisiaj znowu swieci slonko, a wiec ide sie przejsc. W domu tez juz jest przyjemniej :)

środa, 22 maja 2013

W oczekiwaniu na zime...

No i pomalu zbliza sie zima... brrr ale coz wiadomo bylo, ze to kiedys nastapi ;) Jak narazie pogoda jest ok, a nawet dobra jezeli mam to porownac z listopadem w Europie. Pewnie niektorzy sie zastanawiaja dlaczego akurat listopad? - No bo tutaj kalendarzowa zima zaczyna sie w czerwcu, a ze mamy jeszcze maj, no to po "europejsku" bedzie listopad, chyba rozumiecie moj kierunek myslenia? ;) Wracajac do tutejszej pogody, to temperatura utrzymuje sie pomiedzy 15 - 19°C, a w ostatni weekend mielismy nawet 21°C - w sloneczku bylo prawie jak latem. Noca temperatura spada tak do 10°C, co czesto prowadzi do tego, ze rano w mieszkaniu jest dosyc zimno. Jezeli na drugi dzien swieci slonce to w sumie w domu znowu sie nagrzeje, ale jezeli jest pochmurnie to moze byc calkiem niezle zimno i nieprzyjemnie! Na szczescie w lazience mamy takie lampy grzejace, ktore w miare szybko nagrzeja pomieszczenie. Najgorzej bylo u nas w pokoju - normalnie zimniej niz na dworzu, wiec po paru dniach zimna wybralismy sie do sklepu i kuplismy sobie grzejnik, oczywiscie elektryczny. I teraz juz jest przyjemnie, w sumie duzo i czesto go nie uzywamy, ale jak trzeba to trzeba. Przy wielkosci naszego pokoju wystarczy tak 10 minut grzania i juz jest cieplutko.

Tak poza tym, to jak na jesien, jest tutaj bardzo zielono. Drzewa przewaznie nie gubia lisci, a przynajmniej te tutejsze. Bo takich drzew, ktore gubia liscie, jest niewiele, i przewaznie sa sprowadzone. Teraz do tego przy czestszych deszczach ta zielen zrobila sie taka intensywna, piekna. Oczywiscie kolorowa jesien ma swoje uroki, ale uwiezcie mi, to tutaj tez jest urocze!

Jesien jak to jesien, deszczowa jest. Coraz czesciej pada, i to tak pozadnie, ze nawet raz nie poszlam na kurs, a dwa razy jechalam autobusem juz z przed domu, bo inaczej bym cala przemokla. A interes to nie tani, bo za 4 minuty jazdy (na drugim przystanku wysiadalam) musialam zaplacic $ 1,9. A do tego te autobusy wcale nie sa punktualne, za kazdym razem sie spozniaja nawet po 15 minut.I tak wlasnie spoznilam sie w piatek na angielski na ostatnie zajecia :/ ale nic certyfikat dostalam :) smiesznie bylo, cztery tygodnie tak szybko minely. Teraz musze sie zabrac wkoncu za nauke! No ale grzecznie sie staram. Tzn ogladamy filmy po angielsku, akurat fajnie sie zlozylo, bo niedaleko nas jest wypozyczalnia, gdzie w czwartki mozna wypozyczyc film za $1 na caly tydzien - oczywiscie nie nowosci - i tak wypozyczamy sobie po cztery filmy. Poza tym czytam gazety, ktore dostaje od mojej wspolokatorki. Takie kolorowe magazyny plotkarskie, a wiec teraz jestem poinformowana kto z kim i dlaczego - haha. A co, od czegos trzeba zaczac!

A ja teraz juz zakoncze moj dzisiejszy post i wybiore sie na zakupy :) Pozdrawiam Was wszystkich i dziekuje za mile komentarze :)

niedziela, 5 maja 2013

"You are so beautiful"

Witam wszystkich po dluzszej przerwie :) troche czasu mnie tu nie bylo, ale to
 przez to, ze zaczelam chodzic na angielski. Zajecia mam codziennie w miescie od 14 do 16 a to oznacza, ze wychodze ok 12:30, zeby punktualnie i bez pospiechu byc na uniwerku. Dojazd zajmuje troche czasu, bo najpierw ide na przystanek 20 minut, nastepnie jazda autobusem tez trwa ok 20 minut i dojscie ze stacji do uniwerku zajmuje kolejne 20 minut... Oczywiscie moglabym wziasc jeszcze dwa autobusy i byloby moze krocej, ale o wiele drozej... A tak ze narazie pogoda jest dobra, robie sobie dluzszy spacer. Po kursie odbiera mnie Dominik i razem jedziemy do domu.

Kurs w sumie mi sie podoba. Tzn grupa i nauczyciele sa weseli, a wiec zawsze sie z  czegos posmiejemy. W grupie jest ok 15 osob, czasami mniej czasami wiecej, z czego wiekszosc pochodzi z Chin i Tajwan. No i wlasnie taka jedna pani z Tajwan ok 60-tki podeszla do mnie na pierwszych zajeciach i powiedziala: "Hello, what's your name? You are so beautiful, where are you from?" haha bardzo sympatyczna pani ;) Wogole musialam sie troche nagimnastykowac, zeby wytlumaczyc niektorym gdzie jest Polska... Na szczescie znalazlam mape swiata na scianie :)

Z Europy jest jeden francuz (bardzo wysoki z zawodu kucharz - jak go zobaczylam to odrazu pomyslalam o Tobie Beatko ;)), ja i nauczycielka z Niemiec... Po ostatnich zajeciach troche sobie z nia "poszprechalam", i stwierdzilysmy, ze po zakonczeniu kursu pojedziemy sobie na kawusie. Tak wogole to smiesznie bylo uslyszec jak ktos mowi no i oczywiscie samemu rozmawiac po niemiecku ;) kurs jest ogolnie darmowy, dlatego tez robie go w miescie, bo w sumie moglabym tez chodzic gdzies blizej domu, ale nauka jezyka angielskiego wcale nie jest taka tania w tym kraju. Haczyk w tym wszystkim jest taki, ze nasi nauczyciele jeszcze tak naprawde nie sa nauczycielami. Dopiero sie tego ucza i to jest w sumie taki trening dla nich. Poza tym nie musialam kupic zadnej ksiazki, tylko dostajemy od nich kserowki. No i tak mam jakies zajecie dzien w dzien jeszcze przez dwa tygodnie, a pozniej sie zobaczy, moze pojde do jakiejs innej szkoly.

W miedzy czasie bylismy na kolejnej wycieczce. 24.04 w czwartek bylo swieto a ze Dominik dostal tez wolny piatek pojechalismy na Waikato (na poludnie). Waikato - teren jest znany z filmow "Wladca pierscieni" i "Hobbit". Nawet myslelismy zeby pojechac do tej wioski, ale ze wstep jest drogi zrobimy to moze innym razem, jak znajdziemy jakies znizki na necie. I tak pierwszym naszym celem byla miescina Raglan, w ktorej znajduje sie super spot na kite surfing. Oczywiscie spedzilismy tam prawie dwa dni, pewnie wiecie dlaczego ;) ale bylo fajnie. Miasteczko jest przyjemne, takie male z jedna glowna ulica gdzie jest pare sklepow, knajpek i barow, a plaza jest ogromna! Nastepnego popoludnia wyruszylismy dalej na poludnie i po drodze ogladalismy super wodospad Bridal Veil Falls - tym rem naprawde robil wrazenie! W sumie planowalismy dojechac do New Plymouth, ale ze kajtkowanie troche dluzej zajelo, zatrzymalismy sie na noc w innej mejscowosci, gdzie trafilismy na bardzo stary plac campingowy. W sumie moze nawet i nie stary, ale lazienki i kuchnia wygladaly tak jak by wlasciciel przejal toalety publiczne, kawalek parku i zrobil z tego camping na pare aut... New Plymouth jest troche wieksza miejscowoscia na zachodnim wybrzezu polnocnej wyspy, w ktorej zaczyna sie Surf Highway 45 - trasa surfingowa idaca wzdluz wybrzeza, i z ktorej jest bardzo ladny widok na mt Taranki (gora a w sumie wulkan).

piątek, 19 kwietnia 2013

Wielkanocne jajka ;)

Jak juz wczesniej wspomnialam tegoroczne Swieta Wielkanocne spedzilismy inaczej niz zwykle. Przede wszystkim bez rodziny :( co jest oczywiscie najwiekszym minusem. Ale to wszystko nadrobilismy kolejna wycieczka poza Auckland i uwaga... zakupami! Otoz Wielkanoc tutaj wyglada troche inaczej niz to znam z domu. Przede wszystkim sklepy sa zamkniete tylko w piatek, a w reszte dni maja super przeceny :D i ja tutaj nie mam na mysli tylko ciuchy, lecz takze rzeczy do domu - po prostu wszystko jest w przecenie i to po 50% a czasami nawet i wiecej. I tak spedzilismy pol soboty na sklepach... Ale zrobilismy sporo udanych zakupow, a najbardziej ucieszyly nas rzeczy na biwak. I tak kupilismy grubsze kalimaty, ktore sie same pompuja, spiwory, lampe do auta i latarke, a wiec podstawowe wyposazenie na spanie w aucie juz mamy :D. Asiu a wy kiedy wyprobujecie namiot?

Ale moze zaczne od poczatku weekendu. Cale szczescie biurowce sa w te dni pozamykane, takze Dominik mial cztery dni wolnego. I tak na piatek zaplanowalismy budowanie lozka do samochodu, a wiec w czwartek musielismy kupic material. No a ze w czwartek jakos wszyscy prace skonczyli wczesniej, byly straszne korki. A wiec w drodze powrotnej Dominik napisal mi, ze pojedzie po drodze do sklepu budowlanego. No i wrocil o 18:30..., na dodatek bez zakupow, bo on sobie pojechal najpierw te rzeczy poogladac... "Jutro z rana sie kupi" - powiedzial, a mi tylko szczena opadla :) przeciez jutro jest piatek i to jest jedyny dzien w ktorym sklepy sa zamnkiete o czym wszyscy dookola mowili, a Dominik oczywiscie o tym zapomnial. No wiec tym razem oboje ruszylismy z jezykiem na brodzie do sklepu. Cale szczescie nie mamy daleko, ale to nie zmienia faktu, ze na zakupy mielismy moze 20 minut, bo sklep zamykaja o 19... A najlepsze bylo to, ze Dominik ogladal sobie rzeczy w innym sklepie, a wiec nawet nie wiedzielismy co gdzie jest. I biegalismy po ogromnej hali, szukalismy roznych desek, srubek, kleju, katownikow itd. Normalnie urwanie glowy, ale z tym moim facetem juz tak jest - za malo stresu, nie ma sukcesu. Zakupy byly zrobione blyskawicznie, cale szczescie dostalismy wszystkie potrzebne czesci, a to czego nie zuzylismy moglismy pozniej oddac - fajnie.

W piatek po sniadaniu, na ktore mielismy faszerowane jajeczka (Aniu masz racje jajka tutaj sa takie same jak w Europie ;)), pojechalismy do Dominka znajomego, ktory udostepnil nam swoj garaz z narzedziami. Na pierwsze 3 godziny zostawilam chlopakow samych, wzielam ksiazke i poszlam na plaze - a co :). Po poludniu jednak troche pomoglam Dominikowi, a przede wszystkim musialam go przypilnowac, zeby nie robil za dlugich przerw na gadanie haha. O 20 lozko bylo gotowe, oczywiscie radosc na maksa!! Wszystko wyszlo super - musze pochwalic troche tego majsterkowicza moze za niedlugo namowie go, zeby cos jeszcze wybudowal ;) moze ktos ma jakies pomysly na cos fajnego? Czekam na podpowiedzi, moze cos z tego wyjdzie.

W sobote z rana byla akcja SALE, a po poludniu ruszylismy w droge na polwysep Coromandel. Pierwsza noc spedzilismy w miescie Coromandel na polu namiotowym. Polozenie tego pola bylo super, bo nad woda. Byl piekny zachod slonca :D. Nastepnego dnia troche sie poszwedalismy po tej wioseczce i pojechalismy dalej na polnoc. Krajobrazy - przepiekne. Po poludniu wyladowalismy z drugiej strony polwyspu, gdzie poszlismy na Hot Water Beach. Super, piaszczysta i dluga plaza, ktora swoja nazwe zawdziecza goracym podziemnym zrodlom, ktore wyplywaja na powierzchnie. Trzeba tylko zobaczyc, kiedy jest najnizszy stan wody, bo tylko w tym czasie jest dojscie do tych zrodelek. Wczasie przyplywu miejsce jest zalane woda. I tak mozna sobie wykopac wlasny basenik - spa na plazy, tylko trzeba tez uwazac, bo woda moze byc naprawde goraca!! Miejsce jest bardzo popularne co oznacza ze jest tam bardzo DUZO ludzi, takze jezeli ktos mysli o relaksie, ciszy i sluchaniu morskich fal - to raczej nie tam. W tym najlepszym momencie jest pelno i glosno jak na bazarze. Co do kopania baseniku, pozostawilismy ta robote innym, a my sie poprostu grzecznie dosiedlismy :).

Kolejnym naszym celem byl Cathedral Cove. Do naturalnej groty w skale mozna dostac sie tylko na pieszo - ok 30 minut spaceru - albo lodka. My wybralismy sie tym razem na pieszo. Po drodze jest jeszcze kilka innych plaz i miejsc, gdzie mozna nurkowac. Okolica jest piekna, idzie sie troche lasem, troche laka. Po dotarciu na miejsce, bylismy zachwyceni :) Spedzilismy troche czasu na plazy, a po poludniu ruszylismy do Auckland. Nie chcielismy zbyt dlugo czekac z powrotem, bo obawialismy sie korkow... No i oczywiscie korki na autostradzie byly, ale my sie wycfanilismy i pojechalismy inna trasa :P

czwartek, 11 kwietnia 2013

Troche tego, troche tego :)

Pranie zrobione, lista zakupow przygotowana, a wiec zabieram sie za pisanie ;) Myslalam, ze uda mi sie czesciej pisac, zeby te posty nie byly takie dlugie, ale jakos to mi nie wychodzi... ten czas tak szybko leci. A ja w miedzy czasie jak zwykle znajde sobie cos do roboty. Aktualnie zajmuje sie szukaniem nowego mieszkania, co jest niezwykle czaso- i nerwochlonne ;). Tym razem szukam czegos tylko dla nas, bez wspollokatorow. Pomalu zaczynam tesknic za mieszkaniem w Zürichu... swoj porzadek, swoje zasady i moja kuchnia! Tak wiem zycie na stancji ma tez swoje plusy, ale ja niestety naleze do grupy ludzi, ktora widzi wiecej minusow takiego mieszkania.

Jezeli chodzi o koszty mieszkania w Auckland, to sa dosyc wysokie. Za domek, tak do dwoch sypialni, czyli w sumie trzy pokoje z salonem, kuchnia, lazienka trzeba zaplacic miedzy 300 a 500 nzd tygodniowo - oczywiscie sa tez drozsze oferty, ale te mnie nie interesuja ;P. Koszty dodatkowe takie jak prad, woda, koszenie trawy, czasami sa juz w cenie,a czasami za dodatkowa oplata. Oczywiscie telefon czy internet placi sie osobno, a to tez do taniochy nie nalezy. Jezeli chodzi o abonament na internet i komorki z tego co pamietam w Niemczech sa o wiele lepsze oferty na rynku. Ogrzewania centralnego w sumie nie widzialam w zadnym domu. Tutaj ludzie kupuja grzejniki na prad... a wiec zima trzeba uwazac, bo rachunek za prad w tych miesiacach moze byc wysoki. Co mnie tez troche denerwuje to to, ze w ogloszeniach nie jest podana wielkosc mieszkania tylko ilosc pokoi, i tak widzielismy juz pare miejsc, ktore odrazu odpadly ze wzgledu na brak miejsca. Np. w ogloszeniu jest podane mieszkanie z dwoma sypialniami - czyli w sumie trzy pokoje, bo jeszcze salon - no wiec my jedziemy, ogladamy a to wszystko jest minimalistyczne! I do tego w piwnicy, ze w mieszkaniu jest w sumie ciemno i zimno, albo przebudowany motel... Oj latwo nie bedzie...

I tak odbiegajac od tematu poszukiwania mieszkania pochwale sie pierwszym wypadem poza Auckland :) Trzeba bylo wykorzystac Dominika ostatnie dni bez pracy. Po pierwszej nocy na terazniejszym mieszkaniu, wybralismy sie na trzydniowa wycieczke na Bay of Islands (Northland). Wypad byl naprawde fajny i przy okazji moglismy przetestowac swiezo kupiony samochod ;) W pierwszy dzien dojechalismy do Whangarei, gdzie tez spedzilismy noc. Bardzo fajne miasteczko, super CZYSTY motel (z tego ucieszylam sie najbardziej po pierwszym szoku jaki doznalam w tym domu) i przyjazny wlasciciel. Nastepnego dnia ruszylismy dalej na polnoc. Po drodze widzielismy jeszcze pare ciekawych miejsc, miedzy innymi kolejny wodospad. W Paihia wypozyczlismy kajak na pol dnia i poplywalismy sobie w tej zatoce. Bylo pieknie!! Ale tez ciezko, bo akurat zerwal sie wiatr i byly fale, co nie ulatwialo plywania... no ale za to miesnie mi urosly i teraz nikt mi nie podskoczy - haha ;) najlepsze jest to, ze w tej zatoce jest mnostwo malych wysepek, na ktorych sa bezludne plaze. I tak mozna sobie robic przerwy i cieszyc sie widokami. Na noc pojechalismy do kolejnej miejscowosci Kerikeri. Tym razem nocowalismy na polu campingowym w kabinie. I tutaj przygoda zaczela sie od niemilego wlasciciela... Tzn dojechalismy na to pole pol godziny po zamknieciu biura, ale ze na drzwiach wisiala kartka, ze w pozniejszych godzinach mozna dzwonic do drzwi, to zadzwonilismy. No i czekamy, a tu wychodzi wkurzony gosciu. Okazalo sie, ze odciagnelismy go od stolu, no ale skad moglismy wiedziec, ze on akurat je... i tak uslyszelismy, ze u niego w kraju tak jest, ze ludzie wczesniej rezerwuja sobie miejsce do spania, a nie tak sobie przyjezdzaja i to jeszcze za pozno!! Moze w Auckland ludzie pracuja 24 h ale nie w Kerikeri itd... Nagadal sie dal nam klucz do kabiny i poszedl dalej jesc. Wogole juz mialam ochote mu podziekowac i pojechac dalej, ale Domino cierpliwy czlowiek, pozwolil sie gosciowi wyzalic ;) Ok a wiec dalej jest noc, spimy. Nagle o 2 w nocy pobudka!! Smiechy, chichy, szuranie krzeslami, muza - impreza. Sasiedzi obok wrocili... Masakra. No i cierpliwosc Dominika sie skonczyla... poszedl zeby ich uspokoic, problem byl ze oni byli oczywiscie nawaleni, wiec latwo nie bylo. Jeden byl nawet agresywny, bo przeciez on zaplacil, zeby sie dobrze bawic! ale po dluzszej rozmowie poprostu sobie poszli imprezowac na swietlice, jakby nie mogli tak odrazu... Odrazu przypomnial mi sie nasz wypad do Amsterdamu jak ludzie przenosili namioty - hahaha - tylko ze my domku nie moglismy sobie tak poprostu przeniesc ;) Nom i po tak burzliwej nocy spedzlismy troche czasu na eleganckiej piaszczystej plazy. W poludnie uderzylismy w droge powrotna, zeby w miare dojechac do domu, bo od poniedzialku Dominik zaczal prace.

Pozdrawiam :)

środa, 3 kwietnia 2013

Praca, samochod, przeprowadzka

Witam po dluzszej swiatecznej przerwie :) mam nadzieje, ze wszyscy spedzili te dni w milej atmosferze i z usmiechem na twarzy rozpoczynaja nowy tydzien, ktory ma tylko cztery dni pracy :). Nasza Wielkanoc w tym roku byla zupelnie inna niz zwykle, ale o tym opowiem w nastepnym poscie.

Dzisiaj chcialbym jeszcze troche napisac o moich pierwszych dwoch tygodniach, bo w tym czasie dosyc duzo sie zmienilo. Po pierwsze Domink dostal prace :D i to jest chyba najlepsza wiadomosc. Po paru rozmowach kwalifikacyjnych dostal super oferte, z ktorej jest zadowolony. Podoba mu sie stanowisko, ktore objal no i tez wyplata (chyba tyle moge powiedziec ;)). To, ze Dominik ma prace jest tez wazne przy wystapieniu z wnioskiem o wize, a wiec jestesmy juz jeden krok do przodu. Na dzien dzisiejszy moge powiedziec, ze Dominik jest w dalszym ciagu z pracy zadowolony i nawet wstaje o 5:30, zeby najpozniej o 6:15 wyjsc z domu. A kto go zna, ten wie, ze wczesne wstawanie nigdy nie bylo jego mocna strona. No ale teraz musi. Tzn zmusza go do tego tutejszy ruch na drogach. Jezeli wyjedzie o tej porze to jest w ciagu 20-30 minut w pracy, a jezeli wyjedzie np. o 7:00 tak jak to zrobil w pierwszy dzien, potrzebuje juz 1,5 godziny!! Korki sa straszne i to dzien w dzien... Jeden gosciu robi nawet na tym interes, stoi na pasie awaryjnym przy wjezdzie na autostrade i sprzedaje kawe... A ja sobie tak pomyslalam, ze sie ustawie przy nim i bede sprzedawac kanapki :) Zawsze troche grosza wpadloby do kieszeni.

A wiec korzystajac z okazji podpisania umowy, pojechalismy razem do miasta i spedzilismy tam popoludnie. Auckland City - hmmm co tu duzo mowic, zbyt duze to centrum nie jest. Bylam tam do tej pory dwa razy i jakos wiecej mnie tam nie ciagnie :P. A wiec wszystkich tych co mowia, ze Zürich to wiocha, zapraszam do Auckland. Zürich jest przynajmniej uroczy (mam na mysli starowke), a tutaj to centrum... no niestety, ale wogole mi sie nie podoba. Cale szczescie znalazlam inne super miejsca w tym miescie, ktore to wszystko nadrabiaja :D. A wiec laski na shopping nie idziemy do CBD tylko Newmarket, Parnell, Silvia Park no i oczywiscie Dress-Smart (Outlet Shopping). Stephie jak przyjedziecie to napewno nie bedziemy sie nudzic ;) - tak na marginesie to mam nadzieje, ze z tlumaczeniem dajecie sobie rade? Co do zycia nocnego narazie nic nie moge powiedziec, bo na zadnej imprezie jeszcze nie bylismy.

Z powodu podpisania umowy, bo jakos do pracy trzeba dojechac, no i checi podrozowania kupilismy auto. Po wyczerpujacych poszukiwaniach znalezlismy cos fajnego ;) mazda mpv. W sumie troche duze auto (van) na poczatku myslalam, ze za duze, ale po malej przebudowie, okazalo sie super zakupem. Bo teraz mozemy w nim nawet spac :) Dominik wbudowal lozko, ktore mozna calkiem wyciagnac jak nie jest potrzebne, albo zlozyc w pol i uzywac tylnych dwoch siedzen. A jak jest rozlozone to pod spodem mieszcza sie bagaze :D. Co do kupna auta, to wcale nie bylo takie proste. Zreszta tak jak wszedzie trzeba i tutaj uwazac na oszustow. Duzo samochodow jest sprowadzonych z Japonii. Oczywiscie wiekszosc niby nie bite, ale wszystkie dziwnie w roznych miejscach lakierowane... A wiec spedzilismy chyba ze trzy albo cztery dni na placach (nawet sie spalilam na twarzy) no i oczywiscie w internecie na poszukiwaniach. I w dzien naszej przeprowadzki, a wiec 7.03. mielismy juz czym przewiesc rzeczy. I tego dnia pierwszy raz siadlam za kolko :D najgorsze bylo pierwsze rondo, gdzie trzeba sie patrzec na prawo... Ale dalam rade i teraz juz smigam jak rakieta - haha.

Kolejna wieksza zmiana przed rozpoczeciem pracy byla przeprowadzka. Ze wzgledu w sumie na brak miejsca w tamtym domu, i troche na dziwnego lokatora, poszukalismy czegos innego. Niestety polozenie tego nowego domu jest nie optymalne ze wzgledu na miejsce pracy Dominika, bo mieszkamy na polnocy a on pracuje na poludniu... Ale umowe wynajmu podpisal zanim dostal propozycje pracy, i teraz musimy, w sumie on, trzy miesiace sie przemeczyc. Ten pokoj jest wiekszy od poprzedniego. Mamy duza szafe, do ktorej zmiescily sie nasze rzeczy (wczesniej moje byly w walizkach), olbrzymia lazienke, ktora dzielimy tylko z jedna osoba, a wiec kosmetyki i pranie mozemy trzymac tam. Dom jest ogolnie duzy, pietrowy - na pietrze sa pokoje, lazienki, balkon, a na dole salon, jadalnia, kuchnia no i ogrodek. Brakuje tylko porzadnego grila ;) a wlasnie Robert miales okazje odpalic juz ta swoja maszyne na balkonie? Poza tym chalupa jest nowa i porzadnie wyposazona tylko ze... strasznie brudna!! Po pierwszej nocy, jak sie wszystkiemu przyjrzalam, nie moglam w to uwierzyc... W kuchni tluszcz klei sie wszedzie, a o lazience nawet juz nie wspomne - koszmar... No i to jest napewno kolejny powod, zeby jak najszybciej znalesc cos nowego.

wtorek, 26 marca 2013

Pierwszy dzien - pierwsze wrazenia

Tak kochani zabralam sie za pisanie bloga :) samej jakos trudno mi w to uwierzyc, ale stwierdzilam, ze to najprostsza forma przekazac wszystkim (bez wyjatku i bez tego ze jedni wiedza mniej a drudzy wiecej) z czym sie tutaj borykamy. Dziekuje bardzo za wszystkie wiadomosci i komentarze. Super mnie one ucieszyly i zmotywowaly do dalszego pisania.

Moze zaczne od tego, ze uzupelnie ostatni post o dwie rzeczy... Lezac dzisiaj na plazy :P przypomnialo mi sie, ze nie napisalam o turbulencjach podczas drugiego lotu! A byly dwie albo nawet i trzy, juz sama dobrze nie pamietam, takie porzadne. Jeszcze nigdy podczas lotu takich turbulencji nie przezylam. Tak nami zatrzeslo, ze myslalam ze juz spadamy, a uczucie bylo jak na wesolym miasteczku na karuseli kiedy sie leci w dol. Normalnie masakra. Musze sie przyznac, ze jak przestalo tak trzesc to sobie krotko pomyslalam, ze juz nigdy nie wsiade do samolotu... No ale przeciez kiedys musze przyleciec do Europy :D

Druga sprawa to moj bilet powrotny. Pare osob mnie o to pytalo, wiec napisze tutaj tak ogolnie. Ja przylecialam do Nowej Zelandii jako turystka tzn. mam wize turystyczna na trzy miesiace. W tym przypadku nie trzeba sie wczesniej jakos o to specjalnie ubiegac, tylko na lotnisku dostaje sie pieczatke z data przylotu i od tego czasu mozna tutaj zostac na trzy miesiace. Oprocz tego trzeba miec bilet powrotny, albo udowodnic, ze ma sie  srodki pieniezne, zeby taki bilet sobie kupic. Bilet powrotny nie musi byc do kraju z ktorego sie przylatuje, wazne jest zeby w czasie opuscic Nowa Zelandie. No i ze ja sie roznych historii naczytalam i ze moj angielski nie jest dobry, chcialam byc jakos zabezpieczona i kupilam sobie bilet do Sydney. Nigdy nie wiadomo na kogo sie trafi, a jak celnik akurat nie ma dobrego humoru to moze czlowieka zamieczyc pytaniami.

I tak doszlam do tematu wizy... Troche to upierdliwe, ale jak to przy kazdym wyjezdzie do innego kraju, temat ktorego nie da sie uniknac (pomijajac kraje UE). Narazie mam tylko wize turystyczna i w najgorszym przypadku bede musiala wykorzystac moj bilet do Sydney, zrobic tam sobie krotki urlop i znowu wrocic. Oczywiscie nie sama! Wtedy powinnam znowu dostac wize na trzy miesiace. Wersja bardziej optymistyczna wyglada tak, ze dostane wize partnerska na Dominika - nie siostry, bracia, kuzynostwo, ciocie, wujkowie i przyjaciele, nie musimy sie chajtac, a wiec nici z darmowej imprezy ;) musimy tylko jakos udowodnic, ze jestesmy para i to w sumie juz z niezlym starzem :D Moga to byc np. listy, zdjecia albo jakies wspolne umowy np. o mieszkanie. W przyszlym tygodniu sie za to zabieramy, bo akurat wtedy minie pierwszy miesiac Dominika w pracy, a taki czas musi uplynac zanim sie zlozy wniosek o wize. Mam tylko nadzieje, ze wszystko dobrze i sprawnie pojdzie. Oczywiscie bede Was o wszystkim informowac.

No i patrzcie tak sie rozpisalam, a tych pierwszych wrazen dalej brakuje ;) W srode po przylocie wstalismy dosyc szybko tak miedzy 9 a 10. Wiem, ze to i tak pozno, ale w sumie myslalam, ze po takiej podrozy przynajmniej pol dnia przespie. Ale zmiana czasu i to o 12 godzin jednak daje sie odczuc. Wstalismy, zjedlismy sniadnie no i sie troche rozejrzalam... W sumie domek ok, tzn tak z wygladu i z umeblowania. Co do czystosci to moze moglabym narzekac, ale nie bylo az tak zle, a przynajmniej z wierzchu... Gorzej bylo po zajrzeniu do szafek, lodowki itd. No ale w sumie mieszkalo tam trzech facetow, a wiec co tu duzo gadac. Z tego co Dominik opowiadal byly organizowane tzw. "wieczory sprzatania" ktore w sumie konczyly sie pizza, piwkiem i filmem :) Smieszne byly dla mnie sciany, przez ktore bylo prawie wszystko slychac. Cos mi sie wydaje, ze jak bym sie tak porzadnie rozpedzila, to ta sciana by mnie nie zatrzymala haha. No ale nie wiem, bo w sumie nie probowalam. A no i jeszcze jedna nowinka, nie bylo ani jednego grzejnika, tylko kominek w salonie. A wiec jednak te zimy tutaj nie moga byc mrozne... Jeden wspollokator ma 4-letniego psa pasterskiego - Scamp, z ktorym po sniadaniu poszlismy na spacer. Po niecalych 5 minutach (bo z gorki ;) powrot trwal troche dluzej) wyladowalismy na plazy. Fajnie, wogole super bylo z takiej europejskiej zimy w lato skoczyc, ubrac krotkie spodenki i moc sie opalac :) Zadowolona z faktu, ze plaza jest tak blisko, wrocilismy do domu i pojechalismy na zakupy. Samochod pozyczylismy od wspollokatora. Tak na marginesie mowiac, to tutaj bez samochodu nie da sie tak latwo przezyc jak w Niemczech czy Szwajcarii. Sa niby autobusy, ktore w miare czesto kursuja miedzy centrum miasta a roznymi dzielnicami, ale nie ma jednego systemu rozliczeniowego i kazda spolka ma swoje bilety.

Ale wracajac do zakupow. Wyladowalismy w ogromnym sklepie spozywczym. Wybor ogromny, przerozne produkty, niektore nieznane mi owoce albo wazywa,a tu trzeba cos na obiad wybrac... A ze bylam jednak troche zmeczona i zdezorientowana, dalam Dominikowi wolna reke ;) (czytaj: musialam tylko odpowiadac tak albo nie). Na pierwszy rzut oka wszystko bylo dla mnie drogie, ale po przeliczeniu jednak tak nie jest, a przynajmniej nie wszystko. Np. musialam tez kupic pare kosmetykow, bo oczywiscie nie pakowalam szamponu albo odzywki do wlosow. I tak rzeczy z Dove naleza tutaj do drozszej marki (oczywiscie pomojajac markowe rzeczy w specjalnych sklepach) szampon kosztuje ok 6 nzd co na pocztku mnie zaszokowalo, ale pozniej zobaczylam ze to butelka 500 ml, a wiec wychodzi taniej niz w Niemczech. Wlasnie teraz tak sobie mysle, ze w sumie jeszcze nie znalazlam jakiejs fajnej drogerii typu rossmann albo DM - to bedzie moj kolejny cel, jak uderze na sklepy :) Co mi tak jeszcze wpadlo w oko tego pierwszego dnia w supermarkecie, to styl jak ludzie tutaj robia zakupy. Prawie nikt (oprocz nas) nie chodzi z malym koszykiem. Jak juz zakupy to takie porzadne! Tak jakby sklepy byly otwarte tylko raz w tygodniu. A Kasia z przyzwyczajenia dwa pomidorki, dwa banany, jeden serek ;) tak sie zastanawiam co moja mama by tutaj robila, jak by tylko raz w tygodniu poszla na zakupy haha.

Co do obiadu zdecydowalismy sie na rybke snapper, ktora pozniej zjedlismy z grilla - mniam, byla pyszna :) I tym zakoncze dzisiejszy wpis, bo od tego pisania o sklepie i jedzeniu zrobilam sie glodna. Uciekam na obiad papapa!!

piątek, 22 marca 2013

Najtrudniejszy jest poczatek

W mysl tego, ze najtrudniejszy jest poczatek, zaczne moze od tego, ze wszystkich Was bardzo serdecznie pozdrawiam i przepraszam, ze to tak dlugo sie nie odzywalam... Ale jakos trudno bylo mi sie zabrac za to pisanie...

No ale koniec z leniuchowaniem ;) Zabieram sie do roboty i postaram sie jak najlepiej opisac ten nasz "nowy poczatek", a mianowicie wyprawe do Nowej Zelandii. Dla tych niewtajemniczonych - nie jest to moja pierwsza przeprowadzka do nowego kraju. Po maturze wyemigrowalam do Niemiec, gdzie studiowalam pedagogike ogolna, a w miedzy czasie mieszkalam 1,5 roku w Zürichu. No i 27.02.2013 wyladowalam w Auckland. Sama pewnie nie wpadlabym na taki pomysl, ale moja szalona druga polowka juz od dawna o tym marzyla, a wiec postanowilismy sprobowac. Czego sie nie robi dla milosci? ;)

Dominik jest tutaj troche dluzej ode mnie, tzn. przylecial na poczatku stycznia. Zamieszkal na stancji z trzema innymi osobami (jedna kobieta i dwoch mezczyzn). Oferte znalazl jeszcze w Niemczech przez internet, takze w sumie nie wiedzial co go tak naprawde czeka, ale w sumie mial szczescie, bo trafil na bardzo fajnych ludzi (wiekowo tez ok miedzy 35 a 45), ktorzy mu na poczatku duzo pomogli. Przez nich poznal jeszcze innych ludzi no i oczywiscie obyczaje jakie tutaj panuja. Wakacje przez dwa miesiace mial napewno udane, bo w sumie zawsze jak rozmawialismy, byl zadowolony i duzo opowiadal :)

No i pozniej przylecialam ja. Moj lot byl dlugi i zaczal sie troche stresujaco, bo pani na lotnisku we Frankfurcie nie mogla zrobic do konca mojego check-in, przez co tez nie mogla mi wydrukowac biletu na polaczenie z Kuala Lumpur (tam mialam przesiadke) do Auckland... Stwierdzila, ze problem moze byc w tym, ze nie mam biletu powrotnego do Frankfurtu tylko do Sydney, a do Australii jest potrzebna wiza turystyczna, ktorej ja jeszcze nie mialam... Ze swoja kolezanka z pracy stwierdzila jednak, ze mnie puszcza, a o reszte niech sie martwia na miejscu... To bylo dla mnie troche zaskakujace, ale po dalszej rozmowie troche sie uspokoilam, bo w sumie z wiza turystyczna do Australii dla Polakow nie ma tak naprawde zadnego problemu. Trzeba tylko wypelnic wniosek w internecie i w ciagu paru dni wiza jest... no ale wiadomo - urzedy. A wiec polecialam. Siedzialam w srodkowym rzedzie przy przejsciu, a miejsce obok mnie bylo wolne. Praktyczne, bo moglam sobie tam rzezy polozyc. Ze wzgledu na pogode mielismy godzinne opoznienie... A ja mialam tylko 2 godziny czasu na lotnisku Kuala Lumpur. Po 11 godzinach lotu wyladowalismy. No i Kacha w bieg ;) przeciez musialam jeszcze isc po bilet do okienka. I zanim je znalazlam tez troche czasu minelo, a tu kolejna niespodzianka - kolejka do okienka... o 8:50 ich czasu mieli zamykac gate a Kasia o 8:40 jeszcze stala w kolejce. Nie wiem o ktorej wkoncu dostalam ten bilet, bo od 8:40 przestalam sie patrzec na zegarek, ale pani grzecznie i z usmiechem na ustach poprosila mnie, zebym sie pospieszyla. A wiec Kacha znowu w nogi i zgrzana na calego dotarla do samolotu. Jak dotarlam na swoje miejsce zobaczylam, ze jest zajete. Gosciu (jak sie pozniej okazalo hiszpan) sobie bardzo smacznie spal i na dodatek zabral moja poduszke! Zdenerwowalo mnie to, bo nawet nie raczyl sie zapytac, nawet sie nie obudzil... Na poczatku chcialam go obudzic, ale sobie pomyslalam, ze w sumie moge siedziec w przejsciu, a co do poduszki to dostalam o wiele lepsza od swojej mamy (jeszcze raz dzieki mamo) :P. Jak juz sie usadowilam, to koles sie obudzil i wtedy mu powiedzialam, ze zajal moje miejsce, a co? Byl bardzo zdziwiony, az sprawdzil bilet i sie zapytal czy chce sie zamienic, ale mu powiedzialam, ze narazie moze sobie tam spac. No wiec poszedl spac, i nawet nie przeprosil :/ No i tak na marginesie to dobrze, ze nie poszlam na to swoje miejsce, bo on wiekszosc czasu spal i tylko raz wyszedl ze swojego miejsca!! Jak bym tak miala tyle czasu tylko siedziec, to chyba znioslabym jajko ;) Oba loty byly dlugie, ale ok - przezylam :) i przede wszystkim bylam nastawiona na tak dluuuugi lot, wiec nie patrzylam co chwile na zegarek i jakos zlecialo. Obejrzalam chyba 4 filmy, sluchalam muzyki, czytalam ksiazke i gazete, a w drugim samolocie w sumie duzo spalam. Po 24 godzinach bylam w Auckland. Cala przeprawa na lotnisku z kontrolami przeszla dosyc sprawnie. Nie zadawali zadnych pytan w sensie po co przylecialam, dlaczego sama i dlaczego bilet powrotny mam do Sydney itd. W sumie po 40 czy 50 minutach bylam po wszystkim. A te slynne pieski, ktore pracuja na lotnisku sa niezle. Obok mnie szla jakas para (chyba chinczycy) i dwa takie pieski lecialy za babka, ktora miala cos w torebce. A ze ja bylam obok to sie przestraszylam, ze moze one ode mnie cos chca ;) ale mnie puscili dalej.

Po drugiej stronie czekal na mnie Dominik :) ale bylam szczesliwa jak go wkoncu zobaczylam, nie ma lepszej sceny romantycznej w zadnym filmie :) a do tego przygotowal kartke z napisem welcome Kasia... Dzieki tej kartce go wogole poznalam, bo w sumie przez to slonce wyglada teraz jak maori - hahaha.
Jak juz sie pozbieralismy pojechalismy do domu. Mimo, ze w aucie sie rozbudzilam, marzylam o prysznicu i lozku, zeby moc wkoncu wyprostowac nogi. Dotarlismy ok 2:30 na miejsce...

Co jak wygladalo i jakie na mnie zrobilo wrazenie napisze w kolejnym poscie... A tym czasem czekam na wiadomosci od Was. Komentarze sa tez mile widziane.

Pozdrawiam
Kropeczka ;)